8 listopada w Folwarku Kultura w Owczarach odbędzie się wernisaż cenionej, bibickiej malarki Haliny Banaś. Artystka w tym roku obchodziła 90 urodziny. Zapraszamy do zapoznania się z wywiadem, którego udzieliła nam malarka.
Jak to się stało, że znalazła się Pani w Bibicach?
Wyszłam za mąż. Mój przyszły mąż był pilotem wojskowym. Pochodził właśnie z Bibic. Był podpułkownikiem, zmarł 10 lat temu. Poznaliśmy się w Łęczycy, sama pochodzę z Łask (red. miasto w województwie łódzkim). Mój mąż stacjonował na lotnisku w Łasku. Zapoznał nas mój brat.
Pani pracowała wtedy w domu dziecka.
Tak. Naprzeciwko domu dziecka, w którym się wychowałam, było liceum pedagogiczne. To niejako zobligowało mnie do kształcenia się w tym kierunku. Po skończeniu szkoły byłam w tym domu dziecka wychowawcą przez dwadzieścia parę lat.
Skąd zatem u Pani zainteresowanie malarstwem?
Zawsze miałam trochę tej artystycznej duszy… Zgierz to było miasto przemysłowe. Jak już wspomniałam byłam wychowawczynią w tym samym domu dziecka, w którym dorastałam. Robiłam wtedy różne lalki z motywem folkloru łowickiego. Zajmowałam się wtedy dekoracją, robótkami, ogólnie rzecz biorąc artystycznymi rzeczami. Takie miałam wtedy zdolności ale nie malowałam.
Nie myślała Pani, o nauce w tym kierunku?
Zawsze chciałam ukończyć studia. Napisałam list do liceum plastycznego w Krakowie. Wyraziłam w nim chęć do podjęcia nauki w tej szkole. Dostałam odpowiedź od dyrektora. Napisał, że warunkiem przyjęcia jest egzamin, który mogę zdawać z różnych przedmiotów. Oczywiście wymienił te przedmioty. Ja się tym zupełnie jednak nie przejęłam. Po prostu pojechałam wtedy do Krakowa. Tam zostałam przyjęta, ale nie dostałam żadnych pytań. Moim zadaniem było narysowanie krzesła, które postawili przede mną.
Wtedy na salę weszła sprzątaczka. Zobaczyła co rysuję. Stwierdziła, że „dobrze rysuję więc na pewno mnie przyjmą”. <śmiech> Rzeczywiście mnie przyjęli. W pierwszym etapie miałam jechać na obóz do Krynicy, musiałam tylko na niego wpłacić pieniądze. Niestety w domu dziecka było się zależnym od kuratora wojewódzkiego. Gdy poszłam do niego na rozmowę nie przebiegła ona dla mnie pomyślnie. Powiedział, że mam 18 lat więc muszę się usamodzielniać, a nie zmieniać szkołę.
Na obóz więc nie udało się pojechać.
Kiedy zatem zaczęła Pani malować?
Na emeryturze. Zauroczyłam się folklorem i zwyczajami Bibic. Za namową ówczesnego kustosza izby regionalnej namalowałam Pucheroki. Było to w 2007 roku. Znajdują się w niej <izbie red.> do dziś. Motyw Pucheroków przewija się bardzo często w moich obrazach.
Jaka jeszcze tematyka przejawia się w Pani obrazach?
Przede wszystkim maluję pejzaże i folklor związany z miejscem mojego zamieszkania. Również historie regionu i miejsc historycznych. Do tej pory namalowałam m.in. Korzkiew, Ojców, Pieskową Skałę, Wawel, czy Opactwo w Tyńcu. Malowałam również dwukrotnie słynną sosnę w Pieninach (red. na sokolicy). Zdarza się również, że na obrazie samotnym rekwizytem jest drzewo. Jak rozłożysta sosna nad morzem, czy dąb w puszczy białowieskiej. Razem ponad 200 obrazów.
Gdyby Pani mogła scharakteryzować swoje malarstwo to…
Myślę, że moje obrazy są ciepłe. Dają klimat spokoju, zadumy. Wydaje mi się, że spełniają funkcję, którą chciałam, aby spełniały.
Wspomniała Pani o malowaniu samotnych drzew. Co jest kluczem do zrozumienia powodu ich malowania?
Może maluję je, ponieważ przez długi czas w swoim życiu byłam samotna. Właściwie to przez całe życie byłam sama. Mimo to kocham samotność.
Nie miałam za słodkiego życia. Mój ojciec zaginął podczas wojny. Matka zaraz po wojnie umarła. Wychowywałam się najpierw u rodziny. Wysyłali mnie na służbę. Potem byłam u sióstr w Łodzi. Na końcu w domu dziecka. To tam byłam najszczęśliwsza. To był mój prawdziwy dom. Nigdy się nie wstydziłam powiedzieć, że jestem wychowanką domu dziecka.
Dzieci w nim były zadbane. Miałyśmy wspólne wyjazdy na obozy. Były wymiany z innymi domami dziecka.
Proszę sobie wyobrazić, że na moje 90 urodziny przyjechała moja wychowanka, która ma 70 lat. Była na uroczystości w Węgrzcach (red. 90 rocznica urodzin Haliny Banaś zorganizowana przez Dyskusyjny Klub Książki oraz Bibliotekę w Węgrzcach). I byłyśmy, dalej jesteśmy, dumne, że byłyśmy w domu dziecka.
Na pani obrazach często również znajdziemy domy. Dominują samotnie na wielu Pani obrazach…
Tak, to prawda. Myślę, że tu kluczem jest również moja przeszłość. Choć w swoim życiu wychowywałam się również u rodziny, gdzie pasłam krowy, często wiele kilometrów od domu. Miałam duży kontakt z przyrodą. Moje doświadczenia życiowe sprawiają, że mam nostalgię do krajobrazu oraz nostalgię do spokojnej oazy.
Później jednak ta samotność mi się wynagrodziła. Jestem teraz spełniona. Mam cudownych synów, synowe. Mam znajomych i przyjaciół. Bardzo mnie cieszy to, że jestem w klubie seniora na Węgrzcech. Zawsze mamy możliwość rozmowy. Czy to o polityce, czy o tym, co nam się podoba.
Jestem szczęśliwa z tego powodu, że dane mi było przeżyć jeszcze 60 lat po zapaści, którą miałam przy porodzie drugiego syna. Wyszłam z tego, choć pamiętam, że „widziałam już tunel, którym podążam na tamten świat”.
Teraz jednak jestem szczęśliwa, bo zostawiłam coś po sobie, zostawiłam coś za Bibic – moje obrazy.
Nad czym teraz Pani pracuje?
Od 2 lat nie mam pędzla w rękach. Praca z igłą, czy z pędzlem jest dla mnie mordęgą. Mam zespół cieśni nadgarstka. Trzy palce są drętwe, więc nie ma teraz możliwości malować. Dalej mam rozłożone sztalugi, czekają na to, aż jeszcze kiedyś będę mogła malować.
Dziękuję za rozmowę i życzę, aby powróciła pani do zdrowia i namalowała jeszcze nie jeden obraz.