Skip to main content
Print Friendly, PDF & Email

fort zielonki droga do zielonek-22

Minęło kilka lat. Znowu wsiadamy na rowery i ruszamy czerwonym szlakiem rowerowym gminy Zielonki. Ruszamy, bo wszyscy mówią, że szlak zmienił się bardzo i to na lepsze. Warto więc sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest i co się zmieniło. Początek wyprawy i od razu pozytywne zaskoczenie. Nie trzeba zostawiać samochodu na ruchliwym i wiecznie zatłoczonym placu przed Urzędem Gminy. Teraz szlak ma swój początek na obszernym i spokojnym parkingu w pobliżu zielonkowskiej szkoły.

 

Zanim wsiądziemy na rowery i odjedziemy z tego miejsca zaglądamy do parafialnego kościółka stojącego nieopodal. Historia tego obiektu sięga szesnastego wieku, kiedy to na wzgórzu zwanym wówczas Kapitułą, postawiono gotycki kościół parafialny. Trzeba obejść kościół od strony prezbiterium, żeby docenić piękno jego gotyckiej bryły i stromego dachu zwieńczonego barokową sygnaturką.
Odjeżdżamy kierując się świeżo odmalowanymi znakami z małym czerwonym rowerkiem. Po trzech kilometrach przejeżdzamy przez metalowy kratownicowy mostek na Prądniku. Zaraz za mostkiem, po lewej stronie mijamy grupę drzew kryjącą pierwszy na szlaku obiekt Twierdzy Kraków – dawną prochownię w Witkowicach.
O tej prochowni było głośno 5 czerwca 1927 roku, kiedy to o godzinie 10.15 doszło do przypadkowej eksplozji zgromadzonych tu materiałów. Wybuch prochowni spowodował ogromne zniszczenia w samych Witkowicach, gdzie zawaliło się ponad sto budynków. Podobnie w Górce Narodowej, Bibicach i Toniach. Był tak potężny, że stare XV-wieczne witraże kościoła parafialnego w Zielonkach przestały istnieć. W Krakowie wyleciało około 6 tysięcy szyb, a w kościołach ze ścian pospadały obrazy i wota. Jeszcze tej samej nocy na lotnisku wojskowym w Rakowicach wylądował wicepremier Bartel, przywożąc pół miliona złotych zapomogi ofiarom katastrofy, uchwalone na nadzwyczajnym nocnym posiedzeniu Rady Ministrów. Dużo fotografii pokazujących skutki wybuchu można znaleźć na stronach Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Kiedy już miniemy ten cichy obecnie zagajnik z małą żółtą tabliczką informacyjną, czerwone znaki skierują nas w kierunku szpitala okulistycznego w Witkowicach. Dzieje tego szpitala sięgają okresu pierwszej wojny światowej, kiedy to w drewnianych barakach pozostałych po obozie dla internowanych polskich oficerów ufundowano dziecięcy szpital okulistyczny. Wybuch pobliskiej prochowni zniszczył go prawie zupełnie. Około 150 dzieci rozpierzchło się po okolicznych polach.
Z czasem budynki odbudowano i w okresie międzywojennym działał tu jedyny w Polsce szpital zajmujący się leczeniem jaglicy u dzieci. Jaglicę zwaną inaczej egipskim zapaleniem spojówek. przywlekli do Europy wracający z Egiptu żołnierze Napoleona. Była kiedyś główną przyczyną utraty wzroku u dzieci. Leczenie trwało kilka miesięcy, a nawet lat. Stąd Witkowice to nie był typowy szpital, lecz zakład wychowawczy ze szkołą podstawową, przedszkolem, drużyną zuchów i harcerzy. Przy zakładzie działało gospodarstwo, które pomagało wyżywić małych pacjentów. Witkowicki zakład miał własną kaplicę zaprojektowaną przez arch. Wacława Krzyżanowskiego, projektanta wielu znaczących krakowskich budynków z Biblioteką Jagiellońską na czele.
Szpital działał jeszcze do 2012 roku.
Teraz wjeżdżamy na teren Parku Leśnego w Witkowicach. Przyrodniczo jest to miejsce wyjątkowe. Wzdłuż meandrującej tu Bibiczanki występują gatunki zwierząt objęte ścisłą ochroną gatunkową: zimorodki, traszki, kumaki, ropuchy, rzekotki, jaszczurki i zaskrońce.
Na czwartym kilometrze szlaku dojeżdżamy do ulicy Witkowickiej i przejeżdżamy przez most na Bibiczance. Szlak skręca tutaj w lewo i prowadzi wzdłuż tej właśnie rzeki. Dobrze jest się chwilę zastanowić w tym momencie, czy nie lepiej będzie przejechać następnego odcinka drogi nieco inaczej.
Tutejszy las jest zwykle bardzo podmokły. Rozległe i głębokie błotniste kałuże utrzymują się bardzo długo. Wiele tu śladów koni z pobliskiej stadniny i wypełnionych wodą kolein kół motocyklowych. Często jazda na rowerze nie jest w ogóle możliwa. Pozostaje ryzykowne prowadzenie roweru i duże prawdopodobieństwo ubłocenia siebie i sprzętu.
Jeżeli więc nie jedziemy akurat w okresie długotrwałej suszy, to znacznie lepiej jest nie skręcać za mostem na Bibiczance, tylko 800 metrów dalej skręcić w lewo w ulicę Kwiatową i następnie Górzystą wrócić na szlak.
Kiedy już wyjedziemy spomiędzy drzew parku witkowickiego na otwartą przestrzeń, lub kiedy będziemy zjeżdżali ulicą Górzystą, to wsią, którą zobaczymy na horyzoncie, będą Bibice.
Bibice to wieś z pozoru taka jak inne, ale jej historia sięga roku 1050, czyli dwóch stuleci przed lokacją Krakowa i należy do najstarszych wsi w Polsce. Bibice to nazwa węgierska, oznaczająca czaplę. Tak jak Węgrzce, Januszowice czy Korzkiew założone były przez osadników węgierskich. Potem przez 750 lat Bibice należały do klasztoru Norbertanek. Niestety po tej historii nie pozostał żaden ślad, gdyż na skutek obowiązywania w tej części Twierdzy Kraków tzw. rewersów demolacyjnych, po wybuchu pierwszej wojny światowej mieszkańcy musieli własnoręcznie swoje domy rozebrać.
Kiedy miniemy kościół parafialny, przejeżdżać będziemy obok fortu Bibice, oznaczanego na starych mapach numerem 45a. Warto zajrzeć na fortowy plac broni. Budowla  przeżyła w idealnym stanie dwie wojny światowe, ale nie przeżyła gospodarki planowej okresu PRL. Miała tu działać jakaś spółdzielnia ale z planów pozostały wysadzone stropy, gruz i ruina.
Po przejechaniu kolejnego kilometra przekonujemy się, że nie wszystkie forty musiały skończyć tak smętnie. Hotel Twierdza urządzony w forcie numer 45 chwilowo nie działa, ale być może już wkrótce znowu będziemy mogli napić się tutaj herbaty przed dalszą jazdą, bo fort zachowany jest w bardzo dobrym stanie i niewiele trzeba, żeby znów otworzył się dla przyjezdnych.
Z przerwy w działaniu hotelu zadowolony jest klub strzelectwa dynamicznego, który wykorzystuje fosy fortu dla swoich celów.
Ruszamy dalej na północ. Teren, po którym teraz jedziemy to wielokilometrowe, puste do dziś przedpola linii fortów austriackich zakończone dawną granicą rosyjską. My zjeżdżamy ostro w dół w kierunku Garlicy Murowanej.
Jedenasty kilometr. Kiedy dojeżdżamy do pierwszych zabudowań wsi, na wprost przed nami zobaczymy jedną z bardziej malowniczych budowli tych okolic – lamus z siedemnastego wieku, przerobiony ze starej wieży bramnej nieistniejącego dworu.
Przez chwilę jedziemy asfaltową drogą wzdłuż rzeki Garliczki. Kiedy po prawej zobaczymy drogę odchodzącą na wschód, jest to znak, że właśnie w tym miejscu przekroczyliśmy dawną granicę dwóch cesarzy i znaleźliśmy się na terenie carskiej Rosji.
Po przejechaniu dalszych stu metrów musimy opuścić dno doliny. Zaczyna się pierwszy poważny podjazd na naszej trasie. Skręcamy w prawo i na odcinku trzech kilometrów musimy wspiąć się o sto metrów, aż znajdziemy się w Woli Zachariaszowskiej. Droga początkowo stroma i kamienista, zamienia się w dość płaski asfalt. Ledwo wyjechaliśmy na górę, a znowu wracamy na dno doliny Garliczki. Zjazd jest przyjemny, wśród pięknej panoramy okolicznych wzgórz.

DSCN7055
Asfaltową drogą dojeżdżamy do piętnastego kilometra szlaku. W tym miejscu musimy uważać, bo tu drogi rozchodzą się w cztery różne strony, a my musimy skręcić w skrajną lewą, co nie jest oczywiste i przez chwilę mamy wrażenie, że już wracamy, ale tak nie jest. Wjeżdżamy na nowiutki asfalt, który prowadzi nas już do samych Owczar.
Owczary to wieś, w której pragnął spędzić swoją starość w zasłużonym spokoju twórca Gdyni, polskiej floty handlowej i budowniczy polskiego przemysłu chemicznego Eugeniusz Kwiatkowski. W 1935 roku kupił majątek Owczary, wraz z kilkudziesięcioma hektarami ziemi. Niestety w 1950 roku majątek ten został skonfiskowany i przekazany szpitalowi dla psychicznie chorych w Kobierzynie. Kwiatkowski aż do swojej śmierci w 1974 roku nie pogodził się z utratą Owczar.
Między Owczarami a Niebyłą czekają nas długie i proste odcinki trasy. Jest to łagodny podjazd, którym dojeżdżamy do najdalej na północ wysuniętego punktu czerwonego szlaku rowerowego gminy Zielonki. Zarazem jest to punkt najwyższy – prawie 400 metrów nad poziom morza. Na liczniku mamy dziewiętnaście kilometrów. Teraz na szlaku przeważać będą spadki.
Za Niebyłą ostrożnie przekraczamy ruchliwą szosę Kraków-Wolbrom. Zjeżdżamy do doliny Korzkiewki, potem podjazd do wsi Grębynice. Na dwudziestym pierwszym kilometrze czeka nas bardzo stromy podjazd. Na szczęście krótki, ale prowadzenia rowerów trudno będzie uniknąć. Za chwilę w Korzkwi znowu ostro zjeżdżamy w dół nad Korzkiewkę. Piękny jednokilometrowy, wąski odcinek doliny, który teraz będziemy przemierzać to Korzkiewski Park Kulturowy obejmujący średniowieczny zamek Korzkiew i obronny barokowy kościół. Szlak prowadzi pomiędzy nimi. Warto przyjrzeć się zamkowi, który stanowi rzadki przykład odbudowy obiektu przez właściciela. Zamek ten jeszcze niedawno był całkowitą ruiną.
Średniowieczny zamek z wielką flagą powiewającą zawsze na wieży i biały barokowy kościół stojący wysoko po drugiej stronie doliny, to jeden z najbardziej malowniczych widoków w okolicach Krakowa.
Za Korzkwią znowu musimy przejechać około dwustu metrów bardzo ruchliwą, wąską i niebezpieczną drogą Kraków-Wolbrom i jeszcze co gorsza na końcu tego odcinka wykonać zakręt w lewo w miejscu, gdzie kierowcy się tego po nas nie będą spodziewać. Ostrożność i koncentracja jest konieczna. Ale kiedy już znajdziemy się po drugiej stronie tej szosy czeka nas wiele kilometrów dróg z ruchem niewielkim lub żadnym, a na dodatek będziemy głównie jechali w dół. Droga prowadzi szerokim garbem, z rozległym widokiem w stronę Krakowa.

DSC 0161b
Kiedy będziemy się zbliżać do Trojanowic, już z daleka zobaczymy stojącą samotnie wśród bezkresnych pól tablicę z napisem „ulica Jurajska” i polną drogę niknącą wśród traw. Niezwykłość tego miejsca polega na tym, że tu właśnie po raz drugi w czasie tej wycieczki przekraczać będziemy byłą granicę austriacko-rosyjską, tym razem w kierunku cesarskiej Austrii. Spotkany kiedyś w tym miejscu mieszkaniec twierdził, że połamany słup żelbetowy, który leży nieopodal w rowie to pozostałość austriackiego posterunku, który stał tu jeszcze nie tak dawno, aż został powalony przez jesienne wiatry.
Z Trojanowic czeka nas emocjonujący zjazd asfaltem w dolinę Prądnika zakończony przekroczeniem znanej nam już szosy wolbromskiej po raz trzeci, a potem relaksująca jazda wzdłuż tej rzeczki i już zbliżamy się do Zielonek. Do wsi wjeżdżamy od strony znanego nam już wzgórza ze starym gotyckim kościołem.

DSC 0194 b
Teraz jeszcze kilka zakrętów i już jesteśmy z powrotem na placu, skąd wyruszyliśmy kilka godzin wcześniej.Po powrocie do domu warto odpalić komputer i wejść na stronę
http://mapire.eu/en/map/mkf_gal/?zoom=12&lat=50.10905&lon=19.98292 Można tu zobaczyć starą austriacką mapę terenów, które właśnie odwiedziliśmy, nałożoną na współczesną mapę.
Manipulując suwakiem „opacity” umieszczonym na środku ekranu możemy zobaczyć jak ta część imperium Habsburgów wyglądała 150  lat temu, a jak wygląda dziś. Jak wyglądały wówczas, a jak wyglądają obecnie malownicze drogi, po których właśnie przejechaliśmy.

 

Wojciech Radecki

Skip to content